Piwowarstwo i życieW winie prawda, w piwie szczęście, w wodzie bakterie (Ben Franklin) 

« Polacy.eu.org
 strona główna działy tagi o autorze szukaj 
Humor, satyra2014.05.30 05:46

Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2

 
 
Dalszy ciąg historii o Heńku-Kapturku, jako że nie słychac było protestów przeciw zamieszczaniu trywialnych tekściorów.

na zdjęciu: Freightliner, taki jak Heńkowy, ale innego koloru.
 
   Czerwony Kapturek wyszedł na błotnisty plac. Stało tam kilka traktorów, z których większość miała jakiś feler. A w trasę, na której siedzi zawzięta i głodna na polskie trucki niedźwiedzica, lepiej zabrać maszynę, w której nie ma się do czego przyczepić. Pod płotem błyszczał zielonym lakierem dalekobieżny Freightliner z pomarańczowym szlaczkiem na boku. Buda sleepera sterczała agresywnie na tle nieba, a u lusterek po obydwóch stronach kołysały się na wietrze długachne witki anten do radiostacji. Heniek odpiął gumowe zabezpieczenia i stanąłszy na zderzaku, odchylił do przodu pokrywę maski.
Tradycyjnie malowany na żółto silnik Caterpilara, zwany kotkiem, odsłonił swoje wdzięki. Blok silnika wielkości gdanskiej szafy, chłodnica sześć na dziewięć i wentylator chyba metrowej średnicy. Paski, olej. Płyn chłodniczy, spryskiwacze. Przewody. Czy gdzieś nie kapie? Zawory klimatyzatora. Luz w przekładni układu kierowniczego. Wszystko wygląda nienajgorzej.
   Teraz Heniek otworzył drzwi i wdrapał się do kabiny na wysokość antresoli w domu towarowym. Zasiadł na siedzeniu, przekręcił kluczyk i przyciskiem odpalił.
   Kotek parsknął niezadowolony, że mu się przerywa spokojną drzemkę w sposób aż tak brutalny, ale rozpoznając rękę, a raczej nogę starego wygi, zachrapał uspokojony, by po kilku minutach przejść w głęboki, miarowy, cichy pomruk, typowy dla dizli. Heniek zamknął klapę i zapiął gumy. Gdy kompresor nabił już rezerwuar powietrza, sprawdził zegary i wyjechał zwolna na jardę, rozgladając się za naczepą z agregatem chłodniczym, ale taką, żeby nie rzucała się zbytnio w oczy. Po chwili namysłu wybrał krótką czterdziestkę, czyli trzynastometrowej długości chłodnię należącą kiedyś do nobliwej firmy Swift, co prominentnie spod białej farby głosił ślad dużego napisu na bocznej ścianie. Podhaczywszy, popatrzył z zadowoleniem na ładnie prezentujący się zestaw.
   Podjechał teraz do doków załadunkowych na stanowisko czwarte. Krzysiek i jego podkomendni lubili Heńka, który niejednokrotnie wykłócal się z bossem w ich sprawach, przeważnie dotyczących zaległych wypłat. Toteż załadunek przebiegł sprawnie i dobrze. Za niecałą godzinę Kapturek wraz z mechanikiem dokonywali ostatnich czynności związanych z pretrypem, co oznacza sprawdzenie najważniejszych elementów pojazdu przed wyruszeniem w trasę.
W międzyczasie Heniek wytaskał z kanciapy potężną torbę, gdzie miał akcesoria przeróżniste, przygotowane na takie niespodziewane akcje. Była tam zmiana ciuchów, czy dwie, ręczniki, mydło, old spice, najprawdziwsza brzytwa z zamierzchłej epoki, pudełko z herbatą, maszynka do sporzadząnia takowej, latarka, składany nóż z ostrzem na siedem cali, lornetka, ręczny GPS, radio CB, miernik do opon i rozmaite takie i inne przybory. Niby kurs niedaleki, ale ze swojego niemałego doświadczenia, Heniek wiedział, że w trokarce nigdy nic nie wiadomo.
   Szybko wypełnił książkę kursów i nie tracąc czasu wyjechał z bazy. Po pięciu minutach siedział na hajłeju wszystkimi osiemnastoma kołami i szparko posuwał na zachód, Warunki były wymarzone - słońce spoza chmur i w dodatku w plecy, trafik do wytrzymania, na radiu cisza. Tylko na kanale dwudziestym siódmym jacyś rodzimi jegomoście z Toronto wymieniali między sobą po polsku nieprzyzwoitości na temat żony wspólnego znajomego, używając często gęsto krajowego przecinka, który ostrym warkotem czyni naszą rodzimą mowę tak melodyjną i urozmaiconą... Przełączył radiostację na kanał 19, czyli potoczny, ściszył, ustawił samograja na stację nadającą muzykę klasyczną - z czym się zwykle krył przed otoczeniem, nie chcąc uchodzić za dziwaka - i oddał się własnym myślom.
   Lubił kiedyś takie kursy. W drodze snuł rozmaite wywody filozoficzno społeczne, co ugruntowało jego obecny światopogląd, który niektórzy oceniali jako nieco ekscentryczny. A była to jakaś porypana mieszanka stoicyzmu z niejakim zagubieniem i ciekawością świata. Nic też dziwnego, ze dziewuchy jakoś nie garnęły się do Kapturka, a chicagowskie polonijno-wakacyjne wesołe wdówki, tak słomiane, jak i te nieliczne właściwe, łakomie spoglądające na każde portki, jego samego jakoś nie rajcowaly. Tego jednak dnia dumał o Starym Kraju, co niekoniecznie musiało zaowocować nastrojem wysoce pożądanym.
   W trakcie jazdy jedną ręką rozstawił aparaturkę. Na głębokiej białej kuwecie umiescił elektryczny szklany czajniczek. Zasypał sitko herbatą, ostrożnie nalał wody do grzejnika i wsadził wtyczkę do gniazdka zapalniczki. Wkrótce kabinę wypełnił apetyczny aromat.
   Prawdziwa polska szklanka z ruskim uchwytem ze srebrzystego drutu czekała na szklanym spodku. Jankesi dziwili sie niezmiernie tej Heńkowej dbałości o szczegóły, ale bratnie słowiańskie dusze rozumieją doskonale, że herbata to nie tylko brązowa woda bladych twarzy i że trzeba dbać o całą oprawę ceremoniału, niezależnie od warunków.
W przeciwnym kierunku śmigaly raz po raz trucki nieszczęśników, którym przyszło jechać na East, czyli na Niu Jork. Wielu, jak na przykład legendarny Przezroczysty na zielonym volvie, od pięciu lat jeździ tam tydzień w tydzień. Ale jego grupa wyrusza konwojem w niedzielę wieczorem, aby w środę być już z powrotem, a dziś jest piątek.
Heniek przelączył na polski kanał.
– Hej – odezwało się w radiu na dwa pięć – Rudy mówił, że Jurek już prawie dwa tygodnie leży w Colorado.
– Jaki Jurek?
– Ten co nie przeklina na radiu. Znasz?
– A, ten. Jasne, że znam. Co jest?
– Transmisja mu wywaliła, a boss nie ma pieniędzy na naprawę. Ktoś go ma zabrać po drodze do domu. Całą wypłatę chłopak straci na hotel, bo ta kutwa przecież mu nie zwróci. Dobrze, że jeszcze za transmisję nie każe sobie płacić jak Ryba z Sautsajdu.
– Gdzie lecisz?
– A na East.
– O tej porze? To sobie zrób wycieczke w weekend na Manhattan jak będziesz czekać na ładunek. Czysto?
– Czysto. A u ciebie?
– Też nic nie widziałem. Uważaj bo masz słońce w mordę. Zdrówko.
   Mile schodziły dość gładko. Gdy czajniczek zaświecił z zażenowaniem pustką, po obydwóch stronach autostrady zaczęły się pojawiać zabudowania przedmieść miejscowości Gary. Potem jakieś zubożałe siapy, czyli zakłady drobnego przemysłu, wreszcie zupełnie czarne slumsy. Nowy Flying J, czyli stacja paliwowa z dużym, dobrze wyposażonym truck stopem, gdzie paliwo zawsze stoi dziesięć centów taniej za galon niż gdziekolwiek indziej, z czego jednak Heniek nie skorzystał, mając jeszcze w tanku trzy czwarte tony paliwa. Co tu ukrywać, trochę mu było pilno na podwieczorek u Babci i herbatkę Elgreja z miodzikiem spadziowym prosto z Polski. Po dziesięciu minutach, dziękując Opatrzności za gładki jak dotąd przejazd na tym wiecznie zapchanym odcinku, znalazł się na dwa dziewięć cztery. Podkręcił radiostację i nie stwierdziwszy nic niezwykłego, poprawił się w siedzeniu i wjechał śmiało w krytyczną strefę, wyłączając jednak na wszelki wypadek kruza, urządzenie do automatycznej regulacji prędkości i dżejka, czyli opóźniacz do hamowania silnikiem. Jako stary wyjadacz, jechał pomału, rozglądajac się uważnie.
Na szóstej mili, rzecz jasna, widniał wystający złowróżbnie spod przęsła wiaduktu brunatny, obły kształt.
– A żeby cię namoczyło! - mruknął pod nosem z łomżyńska, skąd przecież pochodził. Skąd żeś się tu wziął? Nic nie mówili na radiu. Pewnie musiał tylko co zajechac.
   Troche nerwowo zerknął na spid. Pięćdziesiąt jak w mordę. Jeszcze się nie zdążył rozpędzić od ostatniej bramki. Dobra jest, pomyślał uspokojony i szerokim łukiem wyminął pewnie niedźwiadka.
   Zaraz jednak dostrzegł w bocznym lusterku wirujace koguty świateł i usłyszał przeraźliwy jazgot syreny. Tak. To prawda. W Chicago policja brzmi jakby ktoś przejechał kota, tylko stokroć gorzej. Mozna dostać zawału.
   "Wciurności" – burknął, zamieszał wajchą i zjechał na dość szerokie tu pobocze. "Ciekawe, do czego mi dziś się przypierniczy". Przedstawiciele tzw. władzy zawsze bowiem znajdą jakiś wyimaginowany czy tez prawdziwy problem. Zestaw traktora z naczepą składa sie wszak z kilkudzięsieciu tysięcy części i kilkudziesieciu podzespołów. A w przypadku ekstremalnym, funkcjonariusz potrafi sam niepostrzeżenie końcem pancernej latarki stłuc plastik tylnego swiatła. Nauczyli się tego z filmów, bo przecież policja na całym świecie nie grzeszy indywidualnym poczuciem inwencji.
   Podkrecił więc jałowe obroty, włączył awaryjne migacze i wyszedł z budy.
Z radiowozu opatrzonego setką anten wyturlała sie pękata sylwetka. "O, kura mać!" - zaklął całkiem już teraz na poważnie Heniek. Że też musiałem sie właśnie dziś nadziać na tę portorykańską lesbiję.
   Policjantka podeszła do troka. Była to osobniczka rodzaju przypuszczalnie niegdyś żeńskiego, obwieszona nadmierną liczbą gadżetow, wśród których królowała gigantyczna czarna latarka Maglite na sześć chyba baterii i długi prawie do kolan Smith and Wesson, którym pewnie dodawała sobie brakującego prestiżu. Bo zwykle policja nosi zgrabne Beretty albo Glocki kalibru 0.40 albo 9 mm. W grubych paluchach dzierżyła czarną drewnianą pałę z poprzeczką, czego "normalni" drogowcy raczej unikają, i gruby notatnik w przetłuszczonych oprawach.
– Polisz? – zapytala na wstepie obcesowo.
   Kapturek chciał odpowiedzieć "nie polę", ale ugryzł sie w jezyk i z zamiarem nauczenia baby kultury odparł obojętnie:
– Good morning.
   Spojrzał na odpychąjącą facyjatę oficerki. Na tłustym karczychu spoczywało nalane lico z małymi, złośliwymi oczkami koloru nieokreślonego. Ciemnooliwkowa cera upstrzona deseniem brodawek i wyprysków nie nastrajała do przyjacielskiej pogawędki. Drogie lustrzanki odsunięte na niskie acz wypukłe czoło podkreslały oficerskość. Jedyny pozytywny szczegól w całej postaci stanowiły czarne, gęste, błyszczące włosy, typowe dla tropikalnych, a nie zniszczone jeszcze wpływami cywilizacji anglosaskiego Jankesa, przykryte śmiesznym skautowskim kapeluszem o szerokim płaskim rondzie, od którego wzięlo się przezwisko niedźwiadka, zaczerpnięte z przeciwpożarowego plakatu sprzed dekad.
   Spoglądała na Heńka zaczepnie a wyczekująco, wyczuwając łatwą polską ofiarę.
– Polisz? – powtórzyła.
   Tym razem Heniek wypalił:
– Nie polę.
– Whaa? - skonfundowana nieco rzuciła przedstawicielka władzy, czyli ucisku obywatela przez system – Do you understand English? – teraz już wiedziała na pewno, że ma do czynienia z bezbronnym, a takie pytanie pada zawsze z nuta wyzszosci.
   Heniek jednak odparł angielszczyzną nadzwyczaj poprawną :
– This depends on the definition of the understanding process and first of all on the intellectual level of conversation.
   Kobita zbaraniała. Poczerwieniałaby, gdyby mogła, ale już i tak była oliwkowa, więc mimo wysiłków pozostała jak przedtem. Jednak gdyby wzrok potrafił zabijać, Heniek w mgnieniu oka zamieniłby się w dymiącą smętnie kupkę popiołu.
– Nationality? – parsknęła poirytowana.
– No, the trucking industry – odpowiedzial Heniek, ewidentnie rżnąc pawiana.
– What nationality are you? – wycedziła pomału, jakby rozmawiała z idiotą albo co gorsza z emigrantem.
– Wolałbym nie odpowiadać na tego typu osobiste pytania, do czego uprawnia mnie piąta poprawka do Konstytucji, ale jeśli juz muszę, to niech to będzie czymś w rodzaju Rosjanina.
– Wy przeklęci Żydzi jesteście wszyscy tacy sami przemądrzali.
Heniek zaśmiał się do rozpuku, ale tylko w duchu, nie chcąc jeszcze bardziej przedłużać nieprzyjemnej sytuacji. Pomyślał ciepło o Babci i postanowił się więcej nie wygłupiac, tylko stał i czekał co będzie dalej.
– Muszę ci przeszukać kabinę.
Na takie dictum Heniek bez namysłu wyklepał wyuczoną i przygotowaną formulkę:
– Pod jakim zarzutem, co będzie przedmiotem poszukiwań, gdzie pani oficer bedzie szukać i ile czasu to zajmie.
Podziałało, jak zresztą w wiekszości przypadków. Mundurowa spojrzała badawczo i zmieniła temat.
– Papiery pojazdu, prawo jazdy i książkę kursów – wysyczała przez zęby.
Heniek podał teczkę, w której to wszystko się znajdowało. Pobieżna lustracja pustej niemal książki skierowała indagację na inne tory.
– Dokąd jedziesz?
– Chicago, a ściślej do Elk Grove.
– Kto jest odbiorcą towaru?
– Babcia.
– Nie robić sobie żartów. Kto?!
– Babcia. Delikatesy "U Babci".
– Co wiezie?
– To, co na osamie, to znaczy na fakturze.
Krotkie spojrzenie na dokument i kilka bazgrołów w notesie.
– O polskie produkty! Szynka, alkohol. Pozwolenie jest? Czy to polski sklep?
– Amerykański.
   Nie trzeba być doktorem psychologii z dziesięcioletnim doświadczeniem, aby odgadnąć, że pod kapeluszem nasuniętym buńczucznie na czoło tak, że aż kolidował z lustrzankami, także na nie odsuniętymi, właśnie zalęgła się jakaś idea. Grubaska jakoś dziwnie pośpiesznie zwróciła Heńkowi papiery i poleciła nie ruszać się z miejsca, aż ładunek nie zostanie sprawdzony i dodatkowo zabezpieczony przez kierowcę, po czym znikła, jakby ją wymiotła tajemnicza monstrualna miotła albo odkurzacz. Heniek został na poboczu obok traka sam z papierami w ręku, swądem palonych opon i bardzo, bardzo zdziwioną miną. Jak świat światem, nie zdarzyło sie bowiem, aby "cop" wypuscił ofiarę ze szponów, bez wypisania choć drobnej wartości tykietu.
   Prędko jednak wdrapał się z powrotem na siedzenie i czem predzej włączył z powrotem do ruchu, pamiętając, że zestaw na poboczu o wiele bardziej zwraca uwagę rozmaitych czynników, niż taki sam zestaw poruszający się po autostradzie. A już naprawdę, naprawdę, nie chciało mu się konwersować z umundurowanymi jakiegokolwiek autoramentu. Z wrażenia zapomniał sobie nastawić polską stację, przez co chicagowskie radio FM Sjento Sinko Punto Uno co chwila rozbrzmiewało niestrudzenie hasłem: "Aqui suena...La Buena!".
   Z zamyślenia wywołał go znajomy głos na kanale dwa pięć:
– Kapturek, widzieli cię. Ile żeś dostał?
– Ano, Wojtku, nie uwierzysz, ale nic.
– Pierniczysz kura.
– Żeby mi krowa zdechła, jak cię ładuję.
– Wesoło ci dzisiaj, no, ile, dwie, trzy stówy, wszyscy ją znają. To menda.
– Wojtek, możesz wierzyć albo nie, ale naprawdę nic. Szybko się nawet zmyła.
– Ty – powiada wreszcie Wojtek po namysle – To jest kura podejrzane. Zadzwoń do bazy czy ona ci tam nie sra kolo dupy.
– A niech to oni do mnie dzwonią jak coś będzie nie tak. No to podziekował! Jedź ostroznie.
   Tak, czy owak, ziarno podejrzenia trafiło na grunt już dość dobrze przygotowany. Do Babci pozostały jeszcze trzy bramki, a Heńkowi nie dawała spokoju myśl uporczywa, że coś tu jest nie tak, jak powinno być. 

 
4000 odsłon  średnio 5 (4 głosy)
zaloguj się lub załóż konto by oceniać i komentować   
Tagi: Tir, truck, praca Polaka w Chicago.
Re: Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2 
Piwowar, 2014.05.30 o 05:51
Sleeper - wydłużona część budy szoferki, służąca do spania i odpoczynku

Jarda (yard) - dosłownie podwórze, tu: plac manewrowy

Czterdziestka - naczepa długości 40 stóp, rzadko juz uzywana, zastąpiona przez naczepę 53 stopowa ze względów ekonomicznych

Pretryp - pre-trip, przegląd zestawu dokonywany przez kierowcę przed wyjazdem w drogę

Trokarka - gwarowo: praca na ciezarówkach

Książka - mowa o ksiazce kursów

Hajłej - highway, autostrada

Radio na dwa pięć - umownie polscy trokarze w okolicach srodkowych stanow USA uzywaja do rozmow miedzy soba kanalu 25 na CB. na wschodzie stosuje sie kanal 27.

Sautsajd - poludniowa strona miasta

Czysto? - to pytanie oznacza, czy nie ma policji na drodze

This depends on the definition of understanding... etc. - Odpowiedz Henka brzmiala: To zalezy od definicji rozumienia (zrozumienia), a przede wszystkim od intelektualnego poziomu rozmowy. Heniek pojechal prymitywnej babie po ambicji.

Nationality? - Narodowosc?
No, the trucking industry - Nie, przemysl transportowy.

Siento Sinko punto uno - Ciento Cinquo punto Uno, meksykanska stacja w Chicago, nadajaca na 105.1 mHz

What have you got? - Co masz?

With pride, I assume - Z duma, jak przypuszczam. w zalewie chinszczyzny, popularne haslo na bardzo nielicznych artykulach wykonanych w Ameryce: Made in the US with pride. Wykonane w USa z duma. Jestem w posiadaniu amerykanskiej flagi, niezlej jakosci, na ktorej naszywka glosi prominentnie: "Made in China".
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć  
Re: Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2 
Piotr Świtecki, 2014.05.30 o 12:51
Poproszę o ciąg dalszy, bo jest spory suspens! :-)
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć  
Re: Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2 
Krzysztof J. Wojtas, 2014.05.30 o 14:08
Też uważam, ze dobre.
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć  
Re: Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2 
Adam39, 2014.06.02 o 10:55
Miło się czyta. Bardzo dobre. Prośba o więcej.
Pozdrawiam
zaloguj się lub załóż konto aby odpowiedzieć  
login:
hasło:
 
załóż konto, załóż bloga!
Więcej funkcji, w tym ocenianie i komentowanie artykułów.
odzyskaj hasło
najnowsze komentarze
Re: Kilka banałów o odwadze
MatiRani → Piwowar
Re: Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2
Adam39 → Piwowar
Re: Czerwony Kapturek, troche długawy epilog
Piwowar → J.Ruszkiewicz - SpiritoLibero
Re: Czerwony Kapturek, troche długawy epilog
J.Ruszkiewicz - SpiritoLibero → Piwowar
Re: Czerwony Kapturek, troche długawy epilog
Krzysztof J. Wojtas → Piwowar
Re: Czerwony Kapturek zza Oceanu
Piwowar → Piotr Świtecki
Re: Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2
Krzysztof J. Wojtas → Piotr Świtecki
Re: Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2
Piotr Świtecki → Piwowar
Re: Czerwony Kapturek zza Oceanu
Piotr Świtecki → Piwowar
Re: Czerwony kapturek na obczyźnie, cz.2
Piwowar
Re: Czerwony Kapturek zza Oceanu
Piwowar
Re: Prawda o Czerwonym Kapturku
MatiRani → Piwowar
Re: Prawda o Czerwonym Kapturku
Piwowar → MatiRani
Re: Prawda o Czerwonym Kapturku
MatiRani → Piwowar
więcej…